szaszłyki po meksykańsku

24 stycznia, 2009

nie dbam jak to brzmi, nie obchodzi mnie, czy w meksyku jedzą szaszłyki… „można gościom” padło po paru kęsach dzisiejszego obiadu.

najpierw muszę zdradzić sekret: czasami jesteśmy bombardowani mięsem dość niewiadomego pochodzenia. do naszego zamrażalnika trafiają kawałki cielęciny, polędwicy wołowej o tajemniczym rodowodzie i podejrzanie niskiej cenie. takie „prosto od chłopa”. bez akcyzy. spod lady. z trzeciego obiegu.

dlatego, gdy nasza córka w trakcie dzisiejszego obiadu rzuciła słodko: „a wyobraźcie sobie… że jesteśmy.. PADLINOŻERCAMI”, trochę zamarłem. a potem pomyślałem, że powinna oglądać więcej kuchnia.tv. a mniej animal planet.

ale do rzeczy. otóż mięso to, po mrożeniu (mam na myśli konkretnie polędwicę) średnio nadaje się na befsztyki. postanowiliśmy upiec szaszłyki. i wpadłem na pomysł, żeby zrobić marynatę z papryki chipotle, którą uwielbiam. a więc dwie takie papryki, o wspaniałym aromacie wędzonki, rozmiksowała moja żona (bo jej zlecam zadania wymagające użycia sprzętu kuchennego nowej generacji) z odrobiną oliwy, trzema ząbkami czosnku i sporą ilością kuminu kminu rzymskiego. po czym dodałem do tego troszeczkę gęstego sosu sojowego, sosu worce… worces… worcestershire (a może wy to piszecie bez zająknięcia, co?) parę kropli aceto balsamico i pół łyżeczki cukru. w tym wykąpałem pokrojoną w kawałki polędwicę.

img_9061-s

a potem to już prosto. mięsko – boczek – szalotka – papryczka – mięsko – boczek – szalotka… i do pieca!

img_9068-s

co tu dużo mówić. można mówić, ale nie da się opisać. no to kolejna fotka, proszę:

img_9076-s

i jeszcze jedna, czemu nie

img_9083-s

wkleiłem już 4 fotki i widzę, że też nie przekazują smaku. musicie po prostu spróbować!

jedliśmy z sałatą, pseudopomidorami i nachosami z torebki. popijaliśmy argentyńskim syrah, które było bardzo apropos. żałowaliśmy, że nie zaprosiliśmy gości. i że guacamole z wczoraj dziś wyglądało mało apetycznie i zostało wyrzucone. a poza tym, nie żałowaliśmy niczego.

Komentarzy 6 to “szaszłyki po meksykańsku”

  1. Michael said

    Fantastyczny blog i super estetyczny 🙂 Ja gotuję chyba bardziej chaotycznie niż Państwo. W każdym razie na pewno robię przy tym na tyle duży bałagan, że zrobienie zdjęcia nie wchodzi w rachubę.

    Co do marynat – bardzo przepadam za mięsem namaczanym w czerwonym winie wytrawnym. Wczoraj zaserwowałem gościom taki właśnie rostbef. Dzień wcześniej wrzuciłem do wina pokrojone na cienkie plastry mięso. Jedyną przyprawą jaką do tego dodaję jest taki amerykański wynalazek (w teorii do grilla). Po minimum 24 godzinach wrzucam do piecyka na kilka minut, tak aby mięso było miękkie i soczyste. Polecam 🙂

    Pozdrawiam,

    M

    • moznagosciom said

      chaos to moje drugie imię 🙂

      a z czerwonym winem to trochę trzeba uważać, zwłaszcza przy delikatnych mięsach. bo może się okazać, że potem będzie się w tym winie gotować/zamiast piec.

  2. Michael said

    A to prawda, ale przy rostbefie tego problemu akurat nie ma. Zresztą jak się mięsko ładnie ułoży na krateczkach to nadmiar niepotrzebnego winka i tak ucieka 🙂

    Pozdrawiam

  3. mienta said

    Chyba w łikend wypróbuję ten przepis 🙂

  4. zen said

    Wszystko ładnie pięknie, tylko więcej wegetariańskiego poproszę. Na foodelku również.
    A propos padlinożerstwa, i tak macie szczęście, od moich córek dostalibyście na dokładkę wykład umoralniający 😉

  5. […] obżarstwa działkowego (mule w winie / pikantne szaszłyki z polędwicy podobne do już opisywanych na tym blogu) nic nie pozostało jeśli chodzi o zapis fotograficzny. niestety, gotowanie dla wielu osób i […]

Dodaj komentarz